Obserwator czy konsument? Czyli kim jestem i dokąd zmierzam?

Już ostatniego wieczoru w Livingston po zjedzeniu apetycznego tapado podjąłem decyzję o wyjeździe do Hondurasu. Znudzony tortillami i fasolą, rozsmakowany w garifunskiej kuchni i kulturze, zapragnąłem pójść dalej tym tropem. Trochę jak Kubuś Puchatek w łakomej pogoni za smacznym kąskiem. Widząc, że Ania ma podobnie, szybko dogadaliśmy się, że damy Hondurasowi szansę. Choć to nie kulinarne podróże Makłowicza, klamka zapadła. Przekroczyliśmy granicę, prowadząc wesołe rozmowy ze współpasażerami. W tych pięknych okolicznościach przyrody i socjalizacji, snułem wizje przepysznych potraw, plaż z błękitną wodą i luzackiego kontaktu z wesołkami w dreadach. Już nawet wymyśliłem, jaki będzie tytuł następnego wpisu: „W Hondurasie na wypasie” i opiszę kolejne atrakcje, jakie zobaczę w tej podróży.

Copan
Copan

Znacie takie powiedzenie: „Jak chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach”. Proces, który nastąpił wkrótce mocno mnie osadził w realiach. Omoa przywitała nas deszczem, zamiast pięknych plaż, kolejna zatoka z łódkami. Ani śladu błękitu i żółtego piasku, a w hostelu z kawałkiem terenu, na którym mieliśmy postawić namiot, z trawnika zrobiło się rozmiękłe błoto. Sympatyczna pani w recepcji oznajmiła, że w grudniu jest szczyt pory deszczowej na wybrzeżu Hondurasu. „To jakiś wałek!” chciało mi się krzyczeć, przecież deszcze powinny się już skończyć! Zaczęły się, gdy 6 miesięcy temu wylądowaliśmy w Meksyku. Kurna, poczułem jak uchodzi ze mnie entuzjazm i energia. Tak to jest, jak się czyta o plackach bananowych i sosie z kokosów, zamiast sprawdzić strefy klimatyczne – ukłuł mnie boleśnie głos mojego krytyka wewnętrznego. W myślach rozgorzała walka. Stan mojej niezgody na zaistniałą sytuację zaczął się pogłębiać. Po perełkach typu piękne plaże Meksyku i Belize, ruiny, kolorowe kolonialne miasteczka, wodospady oraz parki narodowe z przecudną przyrodą, zdałem sobie sprawę, jak szybko można popaść w pułapkę łowcy marzeń, kolekcjonera wrażeń oraz innych doznań estetycznych. Gdy zaczyna brakować małych nagród w postaci pięknych widoczków i atrakcji, tym bardziej dociera tutejsza rzeczywistość. Niby nic nowego, przecież żyjemy w niej już szósty miesiąc. Gdzieś, kiedyś  kończą się zabytki i pejzaże, a zaczynają twarde i coraz bardziej dostrzegalne realia życia, czyli brudne dworce, tłok, ohydne toalety czy przejazdy do miejsc  bez atrakcji, po których niekoniecznie znajdujesz nocleg, w którym chciałbyś spędzić noc.

Zamiast psa przy budzie

Zamiast psa przy budzie

Głęboki stan relaksu osiągnięty w Belize, rozpłynął się w strugach deszczu, nasilającym się z każdym dniem.  Zaczynasz się  zastanawiać o co chodzi.  Nie jesteś na wyjeździe all inclusive, więc bardziej się stykasz z realiami, które mogą być czasem bardzo trudne. Było brudno, biednie, niekiedy brzydko, zazwyczaj nijako, a my wpadaliśmy w tendencje konsumpcyjne, na zasadzie – no cóż pada, śmieci na ulicach, trudny temat, to może ucieczka do ładnej kawiarni, może ciastko jeszcze i kawka z pianką…   Zauważalne staje się, ze trudno wyjść czasem poza swoja sferę komfortu czy przełamać bariery kulturowe. Pojawia się pytanie: po  co tu jestem? Zaliczyć kolejne atrakcje? Chciałem poznać inne kraje, więc dlaczego zachowuję się jak konsument, a nie obserwator?

Honduras rozbudził w nas wiele kontrowersji. Pomimo życzliwości ludzi, uznaliśmy jednak zgodnie, iż nam się nie podoba i aż nam głupio było z tego powodu. No bo jakże przemiłemu i pomocnemu  starszemu gościowi z ogrodu Lancetilla, który częstuje owocami oraz poświęca nam czas powiedzieć, ze ogród jest nijaki i zaniedbany. Nie powiem mu przecież, że wolałbym wybrać się do Parku Skaryszewskiego w Warszawie lub połazić po Bydgoskim w Toruniu, skoro on taki dumny z tego ogrodu. Gdy mówił  z fascynacją o nim i zapytał o wrażenia po jego obejrzeniu, na bezdechu wybełkotałem: „Que bonito!”, bo cóż innego mogłem odpowiedzieć?

Lancetilla
Lancetilla

Co nam zatem zostało? Kontakt z ludźmi, którzy pozytywnie zaskoczyli swoją otwartością. Bliższy kontakt z nimi i wejście w ten świat w europejskich butach( co prawda trampki kupiłem na mercado w Antigua) uruchomiło we mnie wiele różnych rzeczy. Okazało się, że nie jestem gotów aż na taką bliskość. Mocno mną to tąpnęło, bo jednak wydawałoby się że jestem raczej otwarty po iluś tam latach pracy jako terapeuta uzależnień, a tu zaskoczenie.

Tukan
Tukan

Nie byłem przygotowany okazuje się na ten rodzaj bliskości, kiedy koleś z biednej wioski za jakieś grosze postanawia wynająć pokój, przenosząc się do drugiego wraz z żoną i niepełnosprawnym dzieckiem. Zadziwiające było, że  Garifuna potrafią z Toba być naprawdę bardzo blisko w relacji, nie mówiąc wcale o jakichś mega poważnych sprawach. A może ważne jest po prostu być z kimś nawet milcząc, wpatrując się w niebo albo gadając o ciastkach bananowych? Nastoletni chłopak, bez rodziców, wychowywany przez babcię, często chodził za mną, szukając kontaktu tak bardzo, że aż poczułem się skrępowany. Zupełnie jakby szukał taty czy starszego brata,  a na pożegnanie przytulił się mocno i nie chciał mnie puścić.

Kraj ten nas zmęczył i generalnie nie podobał, miło zaskoczyło spokojne Copan i ogród z pięknymi ptakami. Ponadto ujęli nas ludzie i rodzaj doświadczeń, jakie przeżyliśmy w kontakcie z nimi – czasem  trudnych, ale jakże ważnych.  Dlatego nie chcę skreślać Hondurasu, który przez wielu jest odrzucany jako niebezpieczny, to uważam, że jest na pewno ciekawy. Dla nas okazał się miejscem przemyśleń na temat własnych postaw i sensu podroży. Trochę, jakbym poczuł, że wakacje się skończyły, a nadeszła zwykła codzienność z masą pytań w głowie o to dokąd zmierzam, czego chcę i w jaki sposób tworzę swoją własną drogę.

Grunt, to zachować równowagę
Grunt, to zachować równowagę

Zdjęcia w galerii: