Friki Afriki – od czego się zaczęło?
Ona chciała podróżować, a on chciał się ożenić. W podróż ruszyli krótko po drugiej rocznicy ślubu. Zawodowo terapeuci, prywatnie freaki. Choć jest ich tylko dwoje, to są z Opoczna, Torunia i Warszawy, ale najbardziej z Torunia.
Ania:
Niewiele wyższa od noworodka manata (Dowód).Pracowita, ale gdy dzwoni budzik, to udaje, że jej nie ma. Lubi wiele rzeczy np.: dużo wiedzieć, góry, wodę, drapanie po plecach, być w ruchu, jeść maliny, robić zdjęcia. Jest ciekawa i nigdy nie ma dość, gdy chce coś zobaczyć pory posiłków nie mają znaczenia. Od dziecka kocha podróże i poznawanie nowych miejsc, niekoniecznie odległych i egzotycznych. Zawsze wymyśli sobie za dużo rzeczy do zrobienia (ku utrapieniu męża).
Piotr:
W Toruniu zwany Afrikiem. Rock’n’rollowiec, który lubi mieć święty spokój (ostatnio w wydaniu latynoamerykańskim). Ma więcej włosów od Ani. Upiera się, by jeździć, do ciepłych krajów, po czym narzeka, że mu gorąco. Bez kawy dnia nie zacznie, chętny do poznawania nowych miejsc i rzeczy, ale nigdy z pustym żołądkiem. Z głową w chmurach, zawsze gotów zredukować listę spraw do zrobienia. W podróży tęskni za radiową Trójką i treningami tai-chi (oraz żurkiem).
Jest tyle fajnych blogów podróżniczych, po cholerę następny?
W zasadzie piszemy dla naszej rodziny, przyjaciół i dla siebie, aby mieć pamiątkę. Nie mniej serdecznie witamy innych gości przybyłych z odmętów sieci i czasoprzestrzeni. Nie jesteśmy profesjonalistami, to nasz pierwszy w życiu blog, więc nie spodziewajcie się cudów . Nie mamy ambicji zostać internetowymi celebrytami. Opisujemy to, co chcemy zapamiętać, co nas poruszyło, bez oglądania się na to, że być może dane miejsce zostało opisane już dziesiątki razy.
Po co ta podróż?
Kochamy nasze polskie życie i naszą pracę, nie jedziemy po to, aby się od niego zdystansować czy uciec (ba! niekiedy za nimi bardzo tęsknimy). Więc po co? Bez dorabiania ideologii:
- bo możemy i chcemy
- bo fajnie jest zobaczyć na własne oczy coś, o czym marzyło się od lat
- bo jesteśmy ciekawi ludzi – zarówno tubylców jak i innych podróżnych, których spotkamy na swojej drodze.
- bo w Ameryce Łacińskiej jest dłuższa sjesta niż w Polsce
- bo lubimy jeść i jesteśmy ciekawi nowych smaków
- bo fajnie jest stać z wyciągniętym kciukiem przy szosie i czuć wiatr we włosach (i piasek w zębach)
- żeby zobaczyć choć trochę codzienności w miejscach „egzotycznych”
- bo świat jest pełen pięknych miejsc
- bo nasze wcześniejsze wyjazdy, nawet na miesiąc, wydawały nam się za krótkie
- bo emerytura i tak będzie niska, więc warto coś innego przeżyć
- w poszukiwaniu przepływu energii, poczucia wolności i szczypty anarchii
- z ciekawości jak to jest, nie pracować i nie musieć niczego
- żeby się sobą nacieszyć
- bo czemu nie?
Gdzie jedziemy?
Tam, gdzie chcemy. Nie mamy konkretnej trasy, a pomysły pojawiają się z dnia na dzień. Niekiedy są podyktowane zbiegiem okoliczności, czasem kierunkiem autobusu lub chęcią obejrzenia czegoś, o czym już się słyszało lub czytało. Na luzie i bez spinki, zawsze zostaje miejsce na improwizację i zmianę planów. Nie mamy ambicji by jeździć tylko tam, gdzie przeciętny turysta się nie zapuści, czasem oglądamy coś w tłumie wycieczek zorganizowanych, czasem siedzimy w jakimś miasteczku, gdzie nic się nie dzieje. Droga sama w sobie jest celem i wielką frajdą. Nawet kierunek podróży niemal do samego końca nie był dla nas jasny: kolej transsyberyjska, rowerem przez Ukrainę lub Bałkany, rejs do Brazylii, a może Chile, w rezultacie skończyło się na bilecie w jedną stronę do Meksyku. Myślimy o dotarciu do Argentyny, ale jak się nie uda, to nic się nie stanie. Jak się przy okazji uda okrążyć Ziemię, to też będzie fajnie. A jak za bardzo zatęsknimy do wracamy do Polski (na żurek i pierogi).