Nabusimake – miejsce, w którym urodziło się słońce, święta ziemia Indian Arhuaco, ich ceremonii i kultu oraz spotkań starszyzny plemiennej. Niewymieniane w Lonely Planet ani innych przewodnikach turystycznych, co rozpaliło naszą ciekawość. Może wreszcie będzie okazja poznać bliżej plemię, które nie przeżywa najazdu hord turystów. Rozbudziło to naszą wyobraźnię, pozostało tylko jedno – jakoś tam dotrzeć.

W górę, w dół i po błocie…

Nabusimake-38
„Droga” do Nabusimake

Droga do Nabusimake nie jest łatwa. Po pierwsze, do samej wioski nie ma bezpośrednich autobusów, musieliśmy zanocować w pobliskim Pueblo Bello, a następnie wcześnie rano wstać, by załapać się na jedynego jeepa, który tam jechał. Znowu dało o sobie znać latynowskie poczucie czasu, miejscowi powiedzieli nam, że jeep jedzie koło 7 rano, ale lepiej już o 6 zarezerwować sobie miejsce. Zaspani, popędziliśmy do niepozornej oficyny, by wyruszyć o… 10. Droga, a raczej dojazd, bo ciężko to nazwać drogą, wił się między górami, przejechaliśmy przez kilka potoków, a nasz kierowca sprawnie omijał niekiedy półmetrowe szczeliny, wyżłobione przez deszcze. Generalnie bujało i trzęsło, a nasz jeep sprawnie pokonywał kolejne przeszkody. Wreszcie po 2 godzinach doturlaliśmy się do Nabusimake – malowniczej osady położonej w dolinie rzeki, wśród pastwisk i lasów.

Nabusimake-6

Aparat niemile widziany

Góry i drzewa fotografować można bez ograniczeń.
Góry i drzewa fotografować można bez ograniczeń.

Zamieszkaliśmy u lokalnej gospodyni, która jednym tchem wymieniła nam zasady, mamy udać się do niejakiego Cabildo (ale nie mówi gdzie), nie wolno nago pływać w rzece, za wstęp do świętego miejsca się płaci, a góra gdzie narodziło się słońce jest tam (pokazuje ręką w bliżej nieokreślonym kierunku). Na koniec całego tego słowotoku, dodaje, że nie wolno robić zdjęć ludziom chyba, że się zgodzą, ani wewnątrz świętego miejsca Pueblito. Na pytanie dlaczego odpowiada, że kiedyś pozwalali na fotografowanie miejsca, aby ludzie mieli pamiątkę, a potem okazało się, że są w Internecie i „teraz cały świat poznał ich sekret”. Zabrzmiało to intrygująco i zarazem przybijająco. Zdjęć za wiele nie zrobimy, a społeczność okazała się bardzo nieufna. Jaki to sekret? Nie dowiedzieliśmy się, bo pani odpowiedziała wymijająco i pobiegła krzątać się koło domu.

Tradycyjna zabudowa Arhuaco
Tradycyjna zabudowa Arhuaco

Chwilę później pojawia się starszy jegomość i wypytuje nas, skąd jesteśmy, po co i dlaczego oraz czy mamy dużo pieniędzy, skoro podróżujemy, pada też pytanie o religię. Zazwyczaj w takich sytuacjach wystarcza, że mówimy oględnie, że Polska to kraj chrześcijański. Nie tym razem. Dowiadujemy się, że to niedobrze, bo jesteśmy z kraju inkwizycji i katolicyzm chce zniszczyć ich kulturę, mówi mężczyzna patrząc na nas podejrzliwym wzrokiem. O kurczę, nie tak sobie wyobrażaliśmy przełamywanie pierwszych lodów.

Konkwista w XX wieku.

Poranne mgły unoszą się nad Pueblito
Poranne mgły unoszą się nad Pueblito

Początkowo myśleliśmy, że pamięć Indian Arhuaco jest długa i sięga czasów kolonizacji, nic bardziej mylnego, okazuje się, że ich kultura mocno ucierpiała w XX wieku. Indianie Arhuaco, należą do tej samej grupy, co np. Indianie Kogi, których można spotkać w okolicach Santa Marta, przed kolonizacją schronili się w górach i tam kultywowali swoje tradycje. Gdy na początku XX wieku poprosili rząd o nauczycieli, aby nauczyli ich pisać i czytać, w odpowiedzi dostali zakon Kapucynów, który zabronił im kultywować dawne tradycje, bronił dostępu do wiedzy o ich kulturze, posunęli się nawet do izolowania dzieci od ich rodzin, aby wychowywać je w zgodzie z własnymi przekonaniami. To jednak nie był kres działań państwowych wymierzonych przeciwko Arhuacom. W latach 40tych rząd odebrał im najlepsze tereny, stawiając tam farmę państwową, co doprowadziło do rebelii. W latach 60 tych bez konsultacji społecznych, postawiono antenę telewizyjną, na szczycie góry, którą Indianie uważają za świętą. Wreszcie w latach 70tych wielki biznes narkotykowy zaczął się rozwijać w Sierra Nevada, jednocześnie w kraju trwał konflikt zbrojny, który postawił w Indian w krzyżowym ogniu ścierania się dwóch frakcji – wielu zapłaciło za to życiem. I choć Kapucynów wygnano w 1983 roku, choć Arhuaco mają swoją konfederację, przestaje nas dziwić, że nie ufają obcym.

Kobiety z szydełkiem, mężczyźni z poporo.

Nabusimake-24

Życie wiejskie płynie leniwie, od rana naszą drogą ciągną biało ubrani ludzie, jedni pędzą owce, inni z motykami i kijami udają się na pole, dzieciaki zmierzają do szkoły. Krótko po świcie praca wre, tu kładą strzechę na jednym z domów, tam z motykami pracują na polu. A niewysokie kobiety, gdzie by się nie udawały, to maszerując nie zapominają o szydełkowaniu toreb przeznaczonych na sprzedaż. Większość odpowiada na nasze pozdrowienia, czasem ktoś się uśmiechnie, czasem wypyta skąd jesteśmy i czy mamy dużo pieniędzy albo poprosi o papierosa. Zdjęć Wam niestety nie pokażemy, raz, że postanowiliśmy uszanować panujące tu zasady, dwa, że Arhuacowie mają jakiś szósty zmysł i gdy już się wahałam, czy nie zrobić zdjęcia po cichu, to dana osoba się odwracała.Nabusimake-1Mężczyźni natomiast noszą drewniane poporo, czyli naczynie w którym mieszają liście koki z wapnem, po czym papkę żują. Jak powiedział nam jeden z młodzieńców, jest to jego „duchowa żona”, jednak więcej na temat roli liści koki w ich kulturze nie dowiedzieliśmy się. Widać, kolejny temat tabu, przynajmniej dla nas – białych, wszędobylskich przyjezdnych.

Centrum świata i mur nie do przebicia

Pueblito o zachodzie słońca
Pueblito o zachodzie słońca

Sierra Nevada de Santa Marta, to według Indian centrum świata, a samo Nabusimake jest uznawane za stolicę. W centrum wioski znajduje się święte miejsce Pueblito, które wygląda jak niewielka osada z kamiennymi domami krytymi strzechą i brukowanymi ulicami, całość okala niski mur, który dla nas okazał się granicą trudną do przekroczenia. Teoretycznie miejsce to jest dostępne dla zwiedzających i można mieć kontakt z jej mieszkańcami, w praktyce okazało się to dosyć dziwnym i pełnym niedomówień doświadczeniem.

Nabusimake-2Liczyliśmy, że spotkamy tam Cabildo, czyli szefa, jakiś mężczyzna przy wejściu długo nie chciał nas wpuścić, w końcu zainkasował opłatę, mówiąc, że możemy iść tylko jedną ulicą, nie zaglądać do domów i nie robić zdjęć, po czym się ulotnił. Ledwo nasze stopy dotknęły świętej ziemi, momentalnie pojawiła się kobieta z pytaniem czy mamy pozwolenie? O co chodzi? Przecież stała obok jak pytaliśmy o wejście, słyszała całą rozmowę. Okazało się, że to nie był Cabildo, a gdzie jest, tego niestety ani kobieta, ani nikt ze spotkanych mieszkańców nie chciał nam zdradzić. Poczuliśmy się jak totalni intruzi, a wszelkie próby dopytania o zwyczaje i religię, napotykały ponury upór i milczenie. Czując, że atmosfera się zagęszcza opuściliśmy teren Pueblito i zaniechaliśmy wypytywania mieszkańców.

Kontakt po indiańsku

Nabusimake-35

Czy to znaczy, że do końca pobytu nie odezwaliśmy się do nikogo ani słowem? Nie! Społeczność Nabusimake przejawiała inicjatywę, ale na swoich warunkach i spotkaliśmy nietypowe zachowania. Jeden mężczyzna codziennie nas odwiedzał, zadając wciąż te same pytania (np. skąd jesteśmy, ile mamy pieniędzy i kiedy wyjeżdżamy), po czym częstował się papierosem i kawą, pytał też czy nie dalibyśmy mu prezentu. Z kolei starszy pan, którego podejrzewamy o bycie Cabildo, zagadnął Piotra na spacerze, co przybrało dość kuriozalny wymiar. Jako, że byłem w towarzystwie dwóch kobiet, pan szybko przeszedł do rzeczy, pytając, która z nich jest moją żoną i w momencie, gdy uzyskał odpowiedź, stwierdził ex catedra, że nasza koleżanka jest wolna i postanowił zrobić wrażenie. Od początku zaczął z grubej rury, mówiąc, że jest szefem, ma 12 dzieci, 46 wnuków i dobrze prosperującą farmę z licznymi zwierzętami. Jego wypowiedź pełna animuszu wprawiła mnie w zdziwienie, „niezły PR” – pomyślałem. Nasz rozmówca po dość wyczerpującej autoprezentacji wyciągnął  z uśmiechem plastikową butelkę, mówiąc: „Napij się wodnej kawy”, wiedząc, że poczęstunku u indian się nie odmawia, wziąłem łyka… I po chwili niemal zakrztusiłem się jakimś bimbrem. Jegomość się roześmiał i życzył miłego dnia. W ten sposób zakończyła się nasza przygoda ze zwyczajami Arhuaca, może więc opuścimy kurtynę milczenia na kwestie kultury.

Czy byliśmy intruzami?

Nabusimake-18

Po paru dniach zbierając się do wyjazdu, w głowie tłukły nam się pytania, czy dobrze, że tam pojechaliśmy, czy Indianie życzą sobie w ogóle obcych turystów, jak wyglądają dawne obrządki, które wciąż są tu kultywowane. Jakby nie patrzeć w tym aspekcie napotkaliśmy mury milczenia, co było dla nas smutnym doświadczeniem, po wcześniejszych kontaktach z Indianami Kuna, które cechowała duża otwartość i życzliwość. Do dziś nie wiemy jakimi intencjami i celami kierują się członkowie tej społeczności, jeśli chodzi o zwiedzających. Czy pójście w stronę turystyki stało się smutną koniecznością, żeby podratować rodzinne budżety, czy zależy im na tym, żeby zwrócić uwagę na niezależność i zwyczaje swojej kultury? A może wszystko to, co wydarzyło się w ostatnim stuleciu zbudowało mur milczenia i nieufności, który trudno skruszyć?

Rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.
Rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.
Pueblito za murami...
Pueblito za murami…