W selwie koło Palenque niemal słychać jak rośliny rosną, drzewa pną się do nieba, oplatają je liany, każda z roślin walczy o odrobinę światła, choć słońce praży, to tu panuje lekki półmrok. Wilgotne powietrze sprawia, że włosy natychmiast stają się mokre, a koszulki przyklejają się do ciała. Natrętne bzyczenie komarów tuż przy uchu, informuje nas, że nie jesteśmy tu sami. Pierwszy raz mieliśmy zetknięcie z tak namacalnym Życiem.
Ten las żyje, jest domem, schronieniem, miejscem współpracy i rywalizacji, walki o byt. Niezliczone ilości insektów, pająki, nietoperze, gady, kolorowe ptaki i małpy koegzystują ze sobą. A my czujemy się w tym wszystkim tacy mali i zagubieni. Ruiny zeszły na dalszy plan. Zresztą, te sterty kamieni porośnięte krzewami i drzewami na śmiesznych piramidokształtych pagórkach. Cóż to jest? Niegdyś było to potężne miasto, dziś zawładnęła nim natura. Konary rozsadzają schody prowadzące zapewne do jakiejś świątyni. Dawniej wstęp mieli tu tylko wybrani, dziś jest to gruzowisko w oceanie zieleni. Czy człowiek może zdominować planetę? Czy faktycznie jest w stanie „czynić sobie ziemię poddaną”? Czy można ujarzmić taki żywioł?
Poza tym w dżungli żyją złośliwe karły. Zamieszkują jaskinie, ale zdarza się, że wypuszczają się w okolice osad ludzkich, by wieść mieszkańców na manowce. Jeśli w selwie spotkacie takowego, nie ulegajcie nigdy jego podszeptom! Będzie prowadził Was drogą na około, spędzicie dzień cały na wędrówce, a w rezultacie okaże się, że wróciliście do punktu wyjścia. Gdy pytamy Rodolfo czy to taka legenda, poważnieje i mówi, że wręcz przeciwnie. Spotkał nawet jednego koło swojej wioski, siedział taki na drzewie i obserwował okolicę. Nasz przewodnik pokłonił mu się grzecznie i pozdrowił, ale ten go zignorował. Może to i lepiej, bo jeden z sąsiadów, spotkał karła po pijanemu – ocknął się dopiero po dwóch dniach w dżungli, gdy jego ciało oplatały liany. W gąszczu zieleni, której wzrok nie jest w stanie przebić, gdzie przyroda manifestuje swą potęgę, jesteśmy w stanie uwierzyć w tę historię; jak i w to, że wioska naszego przewodnika, ma też opiekuna pod postacią ptaka, który zjawia się tylko wtedy, gdy ma nastąpić jakieś nieszczęście czy zagrożenie i ostrzega mieszkańców swoim śpiewem.
Pogranicze Meksyku, Gwatemali i Belize gęsto porośnięte lasami deszczowymi kryje w sobie wiele ruin dawnej cywilizacji, część o sobie przypomina tylko w formie podejrzanie równomiernych pagórków, część czeka na odnalezienie. Pierwszy raz zwiedzając ruiny bardziej na nas wrażenie zrobiło otoczenie – zachwyt nad mnogością żyjących tu stworzeń i podziw dla Majów, że w takich warunkach, byli w stanie stworzyć imperium i nauczyli się koegzystować z puszczą. Zamiast wypatrywać kolejnych płaskorzeźb chłonęliśmy śpiew ptaków, próbując zlokalizować z którego drzewa dochodzi. Podglądaliśmy jak małpy ganiają po drzewach, a iguany – niektóre metrowe i niesłychanie kolorowe szybko przebierają krótkimi nóżkami, uciekając przed obiektywem. Na pożegnanie z Meksykiem, który pokochaliśmy, postanowiliśmy zafundować sobie zwiedzanie ruin Majów w Toninie, Palenque, Bonampak, Yaxchilan i oczywiście słynny gwatemalski Tikal zagubiony w morzu zieleni.
Paradoksalnie, okazało się, że miejsca łatwo dostępne, jak Tonina (położona jeszcze w górach) i sławne jak Palenque czy Tikal okazały się bardzo kameralne, a „niedostępne” Bonampak i Yaxchilan wręcz przeciwnie. Cóż, niedostępność, nie tylko nas przyciągnęła. A to, co miało być tak odludne i zapomniane w lasach deszczowych, przestaje być takie, gdy podjeżdża duży autokar wycieczkowy z głośną grupą niemieckich turystów lub gdy ustawia się kolejka łódek wysadzających pasażerów przy pomoście w Yaxchilan. Zwłaszcza to miejsce kusiło nas swym malowniczym położeniem nad rzeką Usumacintą. Tuż przy granicy z Gwatemalą i dostępne jedynie droga wodną. Gdy płyniemy motorówką czujemy się jak Krzysztof Kolumb, jadący poznawać nowe ziemie, szeroka rzeka i nasza motoróweczka leniwie wyprzedzająca kolorowe ptaki. Czar jednak pryska, gdy po chwili wyprzedzają nas kolejne łodzie wyładowane turystami. Widać każdy chce być Kolumbem i dotrzeć tam, gdzie tak niedostępnie. Jakże naiwne było nasze myślenie, cóż na osłodę możemy dodać, że zwiedzaliśmy przynajmniej swoim tempem, w ciszy i udało nam się zobaczyć sporo zwierzaków.
Obraz kaskad, dżungli i ruin zabraliśmy ze sobą, gdy następnego dnia przekroczyliśmy granicę Meksyku, w trakcie tej podróży już tam nie wrócimy… Pięć minut na łodzi i już jesteśmy w Gwatemali. Wioska Tecnica, do której przybijamy w mapach googla nie jest nawet podpisana, po prostu kawałek bezimiennej drogi naprzeciwko meksykańskiej Frontera Corozal. Punkt kontroli granicznej w Bethel oddalony o godzinę jazdy, a nasza trasa do Flores przez cztery godziny wiedzie po drodze z wertepami i koleinami. Rowerem szybciej byśmy się przemieścili, ale jest naprawdę fajnie. Za oknem selwa poprzecinana co jakiś czas pastwiskami, lagunami i małymi osadami. Niegdyś to wszystko był las, drzewa wykarczowano, by pozyskać teren pod uprawy kukurydzy i pastwiska dla bydła. Tu człowiek zwyciężył przyrodę, tylko na jak długo?
Potężny Tikal niegdyś jedno z najważniejszych miast Majów, dziś tonie w zieleni, a poszczególne piramidy zostały tylko do połowy odsłonięte. Sylwetki wielu budynków zarysowują się pod bujną roślinnością, a wesołe małpki, skaczą po ruinach nic sobie nie robiąc ze Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Zobacz więcej w galerii:
4 comments on Przez góry, ruiny i selwę – Chiapas i Tikal
Tamara
z wielką przyjemnoscią to czytam i oglądam.
frikiafriki
Bardzo nam miło Dzięki!
Anonim
u nas w biurze też grasuje jeden złośliwy karzeł
na zdjęciach widać że JEST MOC ! po prostu petarda
!!!
frikiafriki
Dziękujemy!
Może obyczajem celtyckim trochę mleczka i ciasteczka zostawcie nocą dla karła, żeby go udobruchać