O lokalnej odmianie corridy usłyszeliśmy już w Meksyku, nigdy się jakoś nie złożyło, byśmy mogli w niej uczestniczyć. Okazja nadarzyła się w maleńkiej wioseczce, niedaleko rzeki San Juan. A Nikaragua okazała się krajem prawdziwych kowbojów.
Ledwie przybyliśmy dowiedzieliśmy się, że niedaleko następnego dnia odbędzie się fiesta. Z jakiego powodu? Nie do końca wiadomo, ale możliwe, że ma to coś wspólnego z patronem wioski San Jose. Corrida, jak brzmiała szumna nazwa, nie miała w sobie nic wspólnego ani z wyrafinowaniem, ani z okrucieństwem znanym z jej hiszpańskiego odpowiednika.

Chaos, to chyba najlepsze określenie. Zbitą z desek arenę otaczają zaimprowizowane stoiska ze słodyczami i jadłodajnie – każda z nich puszcza na cały regulator muzykę dyskotekową, a w hałasie dobiegającym z głośników nie słychać własnych myśli. W końcu zaczynają wpuszczać ludzi, bo zaraz się zacznie. Owo zaraz oznacza kolejną godzinę w trakcie której przygrywa chyba najbardziej niezsynchronizowana orkiestra na świecie (wbrew temu, że muzyka gra z głośników cały czas). Wreszcie głos z mikrofonu przedstawia uczestników, orkiestra gra jeszcze żwawiej, a na arenę wjeżdżają panowie niczym z westernu. W dżinsach, koszulach, kowbojskich butach i kapeluszach. Ba! Zdarzają się nawet kalosze z ostrogami. Kowboje zmuszają swoje konie do drobniutkich kroczków w takt muzyki. Chociaż widowisko się zaczęło nie przeszkadza to młodzieży siedzieć na arenie, sączyć browar i popalać fajki. A przecież zaraz wpadną tu byki!
Wreszcie pojawia się pierwszy młodzieniec, wjeżdża na arenę – to się nazywa wziąć byka za rogi! Reszta chłopaków biega wokół zwierzęcia i macha czerwonym materiałem, gdy jeździec spada, chłopaki jeszcze przez chwilę ganiają się z bykiem i dopiero po chwili kowboj zręcznym ruchem łapie byka na lasso i ten powraca do zagrody. Po czym prezentuje się następny śmiałek i tak w kółko. W sumie nie wiemy czy to jakiś konkurs, czy po prostu młodzi mężczyźni prezentują swoje umiejętności. Po półtorej godzinie uznajemy, że starczy nam hałasu i cudzej adrenaliny, wracamy na naszą farmę.

Dochodzimy przy tym do wniosku, że z byków to my najbardziej lubimy cielaki. Mieliśmy okazję uczestniczyć w porodzie takiego malucha w roli fotoreporterów i przesuwaczy krowy. Na głębokiej wsi, gdzie w promieniu wielu kilometrów nie ma żadnego weterynarza. Po akcji, kiedy to ważyły się losy krowy i nie było wiadomo, czy nieprawidłowo ułożony cielak jeszcze żyje, po łzach i zaciskaniu kciuków, aby wszystko się udało, wstrzymanym oddechu, gdy maluch witał na świat… Po tym wszystkim dla nas Pascal, który zarządzał całą akcją, jest największym kowbojem.



Zobacz więcej zdjęć w galerii!
2 comments on Corrida w rytmie Latino
mopik
Cielaczek naprawdę słodziak. Może jak zobaczył takie 3 położne to mu się przestało na ten świat spieszyć… Rozumiem, że zostaliście rodzicami chrzestnymi. Wasze pierwsze (przynajmniej wspólne) dziecko. Wdzięk po Ani, owłosienie po Afriku. Gratulacje
Friki Afriki (author)
Dziękujemy! Na czymś musimy się wprawiać, a z tym cielaczkiem to nie taki zły pomysł, chodzi pierwszego dnia i nie trzeba mu zmieniać pieluch