To lato zapowiada się zajebiście pomimo kiepskiej aury i wiatru majowego za oknem, który niemalże urywa głowę. Piję yerba mate, słucham Trójki, z głośników dobiega utwór Claptona. Po zakończeniu prowadzący zapowiada koncerty bandów, które lubię – perełki typu Clapton, Soundgarden, Metallica, Alice in Chains. Ciche westchnienie i głos w głowie. Nie dam rady pojechać na żaden koncert, zostało parę dni do wylotu i jest masa rzeczy do zrobienia. Rozkminianie, głos narzekania i proces świrowania – proces trwa tzw. szał przedwyjazdowy. No właśnie proces – eksplozja energii, z jaką świat do mnie przemawia i otwiera się na różne sposoby.

Właściwie to nie wiem na co narzekam, to chyba takie polskie. Kiedyś kontaktu z szerokopojętym światem upatrywałem przez możliwości zobaczenia na własne oczy światowych gwiazd rock’n’rolla. Dla małolata z dwudziestotysięcznego zadupia, zaczytującego się biografiami słynnych Indian czy muzyków, ganianego w szkole za zbyt długie włosy, była to jedyna szansa doświadczania wielkiego świata czy poczucia powiewu wolności. No bo co ja właściwie wtedy mogłem? Przecież w mieście nic nie było, zwłaszcza w takim małym i nudnym jak moje.

A teraz siedzę w Toruniu z biletami na Jukatan, jakże diametralnie inna sytuacja w stosunku do okresu sprzed 20 lat. Wnet milknie głos narzekania ile to ominie mnie fajnych koncertów, prawdziwy rock’n’roll dopiero się zaczyna. Jest po północy, a ja czuję przenikającą mnie siłę, jakby coś we mnie wstąpiło: moc i odwaga wojownika, duchy Cochise’a, Geronimo lub Siedzącego Byka. Miesza się to wszystko ze strachem, lękiem i fascynacją. Wiadomości, wyłączam odbiornik.

Życie jest tylko jedno. Czas realizować marzenia.

Piotr

easy rider
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.