Wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy w Meksyku – tradycyjna, kolonialna zabudowa, wielki targ, na którym pod gołym niebem przygotowuje się tortas, burritas i inne przekąski, a na głównym placu grała orkiestra i występował zespół prezentujący regionalne stroje i tańce. A po występie, na scenę zaczęły wchodzić pary z widowni i rozpoczął się dansing pod chmurką. Nie, to nie przedstawienie dla turystów – to po prostu niedziela w Meridzie.
Miasto nas urzekło. Niegdyś przez 15 lat stawiało opór hiszpańskim najeźdźcom, później zdobywcy rozebrali piramidy i świątynie, a kamień użyli jako budulec nowego miasta. Miejscową ludność zmuszono do pracy i pod okiem kolonizatorów powstały wspaniałe kościoły, urocze kamieniczki i przestronne place z parkami, będące miejscem spotkań towarzyskich.
Choć od podboju minęło prawie 500 lat, to społeczność Majów mocno się tu trzyma. Na ulicach często można zobaczyć tradycyjnie ubrane kobiety w białych sukniach, zdobionych przepięknym kolorowym haftem. Jest też sporo sklepików i warsztatów, w których powstają arcydzieła tkactwa i haftu, a na głównym placu odbywają się pokazy tradycyjnych tańców.
To, co się też szczególnie rzuciło w oczy, a raczej w uszy to muzyka. Przez dwa dni, które spędziliśmy w Meridzie na Plaza Grande co chwilę coś się działo, występy i potańcówka z okazji niedzieli, poniedziałkowa orkiestra policyjna, towarzysząca zdjęciu flagi z masztu (odbywa się co poniedziałek) i święto Majów, które zostało uczczone występem grupy Jucateca. Zespół do skocznych melodii wykonywał tradycyjne tańce, hitem okazał się występ z tacami z butelkami i szklaneczkami tequili na głowach artystów.


Dalsze obchody świąt miały się odbywać w gronie bardziej kameralnym, w licznych wioseczkach Majów, które otaczają Meridę i zawierać takie atrakcje jak konkurs ujeżdżania byka.
W Meridzie też pierwszy raz zetknęliśmy się z muralami, które są popularną formą malarstwa w Meksyku. W Palacio de Gobierno można zobaczyć liczne murale autorstwa Fernando Castro Pacheco (ukończone w 1978 roku) Przedstawiają historię relacji między Majami a Hiszpanami i kluczowe dla niej postacie.

Wybraliśmy się też do muzeum poświęconego Majom (polecamy!), w ramach zwiedzania pokusiliśmy się o horoskop według kalendarza Majów. Po podaniu swojego imienia i daty urodzenia o to co się okazało. Ania to lew górski, typ zorganizowany, odważny, podróżnik i ktoś, kto wytycza nowe trasy, a do tego błogosławiony długim, dobrym życiem. A Piotr… wyszło, że jest ślimakiem, a jego imię znaczy Lord, do tego jest artystą, co w zasadzie też by się zgadzało. Wspólne natomiast mieliśmy kolor i kierunek – południe i żółty. O ile sprawa południa wydaje się całkiem jasna, bo chcemy przejechać całą Amerykę Południową, o tyle z tym żółtym mamy zagwozdkę. Co nas czeka? Dużo słońca, pustynia, Azja, jajecznica na śniadanie? Może coś podpowiecie?
5 comments on Lord Ślimak i Lew w Meridzie
Filip
papiery? złoto? żółta rzeka?
banany?
Sylwia
Kochani, czytamy regularnie od dechy do dechy! Nam kiedyś wyszło, że ja jestem pajęczycą, która wyplata nowe idee, Jędrzej jaguarem, który w nocy pilnuje ogniska, a Krzysio – grzesznikiem.
Kama
Kura znoszaca zlote jajka,zolte papiery ;), zlote gody…
frikiafriki
Jak na razie banany się sprawdziły, żółte papiery realne, ale złota trochę to by się trochę przydało
Bogna
U nas też powoli zaczyna wracać „moda” na ludowe – wiem od cioci i wujka, którzy mają zespół i firmę szyjącą stroje. Choć nadal potrafi się znaleźć cymbał (czytaj Toruńskie władze), gdzie stwierdzą: tak, widzę że macie tłumy na festiwalach, ale ludowizna w mieście akademickim, nieeeeee. Ale jeszcze ludzie nie tańczą u nas na ulicach, może trzeba zacząć!