Jeśli nie lubisz miast portowych – nie jedź do Valparaiso. Jeśli lubisz, gdy jest biało i czysto – zdecydowanie nie jedź do Valparaiso. Jeśli nie lubisz wandalizmu, to w ogóle o tym mieście zapomnij… Brzmi jak antyreklama? Tymczasem chilijskie Valparaiso okazało się jednym z najfajniejszych miast na całej trasie.

valparaiso-7

W zasadzie nie ma tu nic szczególnego, nie nastawialiśmy się na powalające muzea czy wspaniałą architekturę, choć kompleks tradycyjnej zabudowy został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zaskoczyły nas typowe domki obite blachą i pałacyki wyglądające, jakby je ktoś teleportował z Europy, spodobały się tradycyjne „windy”, a raczej pojazdy szynowe, dzięki którym można o ominąć mozolną wspinaczkę po schodkach. Miasto, które nas totalnie zaskoczyło, gdzieniegdzie wyglądem przypomina slums czy wysypisko śmieci, a za chwilę wpadasz na wypieszczony zakątek lub spotykasz stadko turystów z wypasionymi lustrzankami, którzy pragną ten kolorowy bajzel uwiecznić. Labirynt uliczek, w którym co chwilę się gubisz, po to by odnaleźć się w malowniczym zaułku lub stanąć przed świetnie wykonanym muralem. Do tego mekka artystów i pisarzy, przyjemne butiki z rękodziełem (z bardzo nieprzyjemnymi cenami), tu i ówdzie kawiarenki i masa wzgórz, na których rozciąga się miasto. Spokojnie można tu przesiedzieć parę dni i nie powtarzać tras spacerowych, za każdym razem trafiając na jakąś perełkę. Typ miasta, w którym nie ma co planować, tylko po prostu iść na żywioł, nie zapominając zabrać aparatu.

Zresztą co tu dużo mówić – zobaczcie zdjęcia!

valparaiso-18

valparaiso-56

valparaiso-34

Ps: Nie mogłem o tym nie wspomnieć! Do Japonii jeszcze daleko, ale sushi bardzo popularne. Tylko dlaczego podawane z majonezem i cebulą? No cóż, wpisujemy to w poczet niespodzianek tego miasta, taki mały zgrzyt – Afrik.