Nasz trekking obejmował odcinek od malowniczej Valle Belen do ruin Kuelap, zwanych Machu Picchu północy. Trzydniowa górska trasa, podczas której jest możliwość obejrzenia pomniejszych obiektów archeologicznych ukrytych pośród dżungli na górskich wzniesieniach. Są to Paroquilla i Lanche, które można odnaleźć przy szlaku, na niewielkich wzniesieniach a fundamenty okrągłych domów pozarastane są gęstą roślinnością selvy.
Pozostało nam tylko dotrzeć do Belen i rozpocząć trasę. No właśnie tylko albo aż dotrzeć. Oto jest urok podróżowania po Peru, znowu mieliśmy urozmaiconą trasę, loża VIP na pace camionety, z dużą ilością ładunku, kurczaków i innych pasażerów. Godziny odjazdu do wyboru 3 rano – piękna pora, o tej godzinie przeważnie północnoamerykańscy Apacze i Siouxowie urządzali napady w celu zdobycia łupów i skalpów. Wybraliśmy późniejszy transport o 10, co w praktyce oznaczało wyruszenie o 12 i zamiast 2 godzin, jechaliśmy ponad 5, bo świętokradztwem byłoby nie zrobienie przerwy na obiad. Bez ryżu z kurczakiem dzień się nie liczy. Wreszcie w Dolinie Belen zlądowaliśmy koło 16, finał tak pięknie rozpoczętego dnia zakończył się oglądaniem meandrującej rzeczki w dolinie, znalezieniem szlaku i noclegiem na scieżce prowadzącej do wioski Congos, bo z powodu późnej pory nie udało nam się tam dotrzeć. Droga na szczęście była na tyle szeroka, że przechodzący ludzie, osły i krowy nie wchodziły nam na namiot. Jakież było nasze zdziwienie rano, gdy okazało się, że raptem 10 minut dalej znajdowała się idealnie płaska polanka z daszkiem i ruiny Paroquilla. Może nie są tak spektakularne i zadbane jak inne popularne ruiny, nie mniej jednak można pooglądać tradycyjnie wykonane, kamienne, okrągłe domy ludu Chachapoyas i poczuć się jak eksplorator, poszukując ich w pozarastanych zaułkach i na wzgórzach.

Dalej dreptaliśmy bez większych kłopotów, rozkoszując się urokami okolicy, zielonymi łąkami i zamglonym widokiem na góry. Mijani ludzie życzliwie pozdrawiali, zapraszali, żeby posiedzieć z nimi na ganku i częstowali bananami. Wieczór się zbliżał, gdy dotarliśmy do Lanche. A tam kolejna niespodzianka. Przy prostej, drewnianej chacie siedzi trójka ludzi patrzących na zachodzące słońce i czytających Biblię. Rodzina Adwentystów zaprosiła nas do wspólnego świętowania soboty i razem zjedliśmy przyrządzoną na ogniu wieczerzę. Piękny finał, czyli gorąca, smaczna zupa i ciepłe miejsce w chacie przy ognisku – nic dodać, nic ująć. Innymi słowy Pan nas pasie na niwach zielonych.

Z rana ruszyliśmy dalej pod górę, osiągając najwyższy punk trasy – przełęcz Yumal 3348 m n.p.m. i potem przez paramo do kolejnej wioski. Tam wzbudziliśmy małą sensację, że idziemy pieszo do Kuelap, zamiast wziąć wycieczkę jak na Gringos przystało. Przy tradycyjnych pytaniach skąd i kto zacz, okazało się, że w tym regionie znany jest też inny Polak…. Ojciec Tadeusz z Torunia. Nie wiedząc czy śmiać się czy płakać, nie ciągnęliśmy tematu, tylko złapaliśmy stopa, bo nie chciało nam się iść zakurzoną drogą. Ostatni nocleg mieliśmy w ślicznej wiosce o wdzięcznej nazwie Maria i gdy o 6 rano szykowaliśmy się na kolejny odcinek trasy, przybiegła zdyszana gospodyni, radośnie oznajmiając, że złapała nam transport do ruin, czyli zaoszczędziliśmy 2 godziny marszu.

O poranku dzieliliśmy Kuelap tylko z 2 osobami, wycieczki docierają dopiero przed 11. Podziwialiśmy potężne mury fortecy – wysokie niekiedy na 8 metrów, pooglądaliśmy ślady po okrągłych domach i późniejsze, prostokątne wybudowane po podboju przez Imperium Inków. Pośmialiśmy się z lam, które w Peru są często stosowanym elementem dekoracyjnym krajobrazu i pomału zeszliśmy w dół do szosy, gratulując sobie, że odcinek między Kuelap a Tingo, pokonujemy schodząc, a nie podchodząc ponad 1300 metrów. Może nie był to trekking z najbardziej niesamowitymi widokami i ukrytym w dżungli Machu Picchu, ale naszym zdaniem bardzo przyjemnie spędzone kilka dni.

Zrób to sam – porady praktyczne:
Transport do Valle Belen, w Chachapoyas na ulicy Jr 2 de Mayo są niewielkie oficyny, gdzie można zorganizować dojazd. Cena 20 soli na zewnątrz lub 30 soli w środku.
Alternatywnie dla ambitnych lub oszczędnych można dojechać do Cohechan (z terminala do Luya 5soli i w Luya samochód lub combi za ok. 3 sole), potem polną drogą idzie się jakieś 8 godzin do doliny, ewentualnie można próbować łapać stopa. Nam się droga nie wydała na tyle malownicza, żeby zasuwać po niej cały dzień z plecakiem.
Właściwy szlak Belen – Yumal zaczyna się przy nieasfaltowej drodze wiodącej przez Belen, jakieś 30-40 minut od zakrętu, którym droga przecina rzekę. Cała trasa jest bardzo dobrze oznakowana.
Czasy przejścia:
Początek szlaku – Paraquilla 2,5h
Paraquilla – Congon 2,5h
Congon – Lanche 3-4h
Lanche – Yumal 3-4h
Yumal – Choctamal 2-2,5h
Choctamal – Kulep ok. 22 km bitą drogą, mija się wsie. Czas przejścia ok. 5h lub można łapać stopa albo colectivo (przejeżdża przez Choctamal ok. 5.30 rano i po południu bez określonej godziny, busiki turystyczne przejeżdżają około 9.30 – 10 rano)
Kuelap – Tingo ok. 2,5 h w Tingo są colectivo do Chachapoyas, Leymebamba i około 15 przejeżdża busik do Jalca Grande
Z namiotem i bez:
Z lekkim plecaczkiem: Proste hospedaje, restauracje, sklepy znajdują się w Congon, Choctamal i dalej w wioskach po drodze do Kuelap nocleg ok. 10-15 soli osoba, jedzenie 5-15 soli w zależności od tego czy knajpa ma przymiotnik turistico.
Z namiotem: w Dolinie Belen i jakieś 15 min po rozpoczęciu szlaku (są rzeczki), przy ruinach Paraquilla (płasko i daszek, nie ma wody), Congon, jakieś półtorej godziny za Congon przy moście nad rzeką, Lanche (nie ma wody, można poprosić rodzinę), koło Yumal (wieje i śmieci, rzeka z kaskadą jakieś 40min przed przełęczą), od Choctamal to już raczej pytając o możliwość rozbicia się w ogródku u kogoś, bo droga trawersuje wzdłuż zboczy gór, w okolicach kas ruin (są łazienki), ścieżka w dół do Tingo (są daszki i ładny widok, nie ma wody).
