Niedawno zabłądziłam w nieznane mi rejony Internetu szeroko rozumianego lifestylu (grr… nie znoszę zbędnych makaronizmów) i mody. Nie negując ciężkiej pracy osób prowadzących te strony i nie rozumiejąc ich fenomenu, zainspirowałam się.
Gdybym była blogerką life stylową pewnie nie powiedziałabym Wam, że Villa de Leyva to miasteczko, które powstało w 1572 roku, ma pięknie zachowaną architekturę kolonialną, w postaci małych, białych domków z dachami krytymi terakotą. A ogromny rynek, wygląda śmiesznie nieproporcjonalnie na tle niskich budynków. Nie powiedziałabym, że bohater „Miłości w czasach zarazy” mieszkał tu przez pół życia, ani, że Herzog kręcił Cobra Verde w tym mieście. Pewnie też nie pokazałbym Wam tych zdjęć…
Gdybym była blogerką lifestylową…
Pokazałabym jakie wybraliśmy stylizacje, na popołudniową przechadzkę po mieście. Ania postawiła na wygodę i (z braku posiadania garderoby) postawiła na trekkingowy outfit.
Afro podszedł do zadania bardziej ambitnie, łącząc tradycyjną sztukę meksykańską z elementami popkultury. Koszulka z Batmanem wyraża jego niepospolitą osobowość i tęsknoty, a błękit bluzy podkreśla kolor oczu.
Bazylia jest trendy
Zapach bazylii przywołuje na myśl kuchnię włoską i niezrównane panoramy toskańskie. Mieliśmy szczęście nabyć cały pęczek od pewnej starszej pani. Spracowana kobieta nic co prawda nie mówiła, ale wierzymy, że nasza bazylia jest eco, bio i organic, a do tego fit. Sami rozumiecie, że nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności przespacerowania się z naszą przyprawą po zabytkowym mieście…
Shopping, Baby…
Villa de Leyva to idealne miejsce na zakup pamiątek – od designerskiej odzieży, przez rękodzieło po wyroby indyjskie i tajlandzkie. Nie mogło także zabraknąć elementów vintage. Każdy ze sklepików ma niepowtarzalny charakter.
Knajping…
Po maratonie sklepowym rzecz jasna musieliśmy odpocząć, wybór nie był łatwy, bo Villa de Leyva obfituje w przeurocze kawiarenki o wyrazistym stylu.
I na koniec muszę przyznać, że podziwiam autorów tych wszystkich zdjęć latte w nowoczesnych kawiarniach, bo nasza kawka po sesji zdjęciowej była po prostu zimna!