Park Narodowy Torotoro – ciąg dalszy.
Z zewnątrz jaskinia nie prezentuje się zbyt okazale, w zasadzie, mogłabym ją przegapić, jakieś krzaczory, skały.
Jest nas w grupie siedmioro i przewodnik. Dostajemy kaski z czołówką, nasz przewodnik bierze linę, dużą latarkę i to wszystko, co składa się na nasz ekwipunek. Początkowo pada jeszcze światło od wejścia, stopniowo robi się coraz ciemniej i ciemniej. Generalnie mamy iść przed siebie szerokim korytarzem, każdy wybiera drogę podług gustu. Próbuję omijać co większe głazy, jednak w ciemności nie jest to takie łatwe. Nasza grupa rozciąga się – na przód wyrywają młodzi kolesie z przewodnikiem, ja człapię próbując nie wybić sobie zębów na oślizgłych skałach. Kask zsuwa się na oczy, a wilgoć w środku sprawia, że czuję się jak w saunie, choć niby nie jest jakoś bardzo ciepło. Co jakiś czas przewodnik pomaga nam. A to podaje rękę, wciągając nas do góry, a to pokazuje, od której skały się odbić, wyciągnąć nogę i przeskoczyć na inną półkę. Łatwo mówić, on tam chodzi codziennie, dwumetrowe młodziaki mają długie nogi, ale dla mnie z moim krasnalim wzrostem to niezły wyczyn. Przewodnik zachęca, żeby wyciągnąć się jeszcze trochę, tu podskoczyć, a tam zrobić zamach, a dalej to on mnie wciągnie, a Piotrek od dołu podsadza mój kuperek. W międzyczasie zastanawiam się czy oni wszyscy też się ślizgaja tak jak ja po mokrej nawierzchni i za chwilę malowniczo wszyscy wybijemy sobie zęby. Po paru moich zarzekaniach, że nie da rady, nie sięgnę, ale jak to i w ogóle, udaje mi się dołączyć do grupy.
Czasem przewodnik idzie przodem i zwinny jak małpa dostaje się wyżej, po czym spuszcza nam linę, żebyśmy i my się jakoś wskrobali, czasem zjeżdżamy po wyślizganych skałach, czasem idziemy na czworaka. Pytam, czy zdarza się, że ktoś utknie i ani do przodu ani do tyłu. Dowiaduję się, że tak, ale nie w tym miejscu, są partie, w których trzeba się czołgać i zdarzyło mu się raz, że pewien grubasek utknął. Nie wiem czy to prawda, czy tylko anegdota na potrzeby turystów, ale z miejsca żałuję ogromnej porcji naleśników, którą jadłam poprzedniego dnia na kolację. Co jakiś czas robimy postoje, niesamowite komory, niczym pałacowe komnaty, pięknie zdobione stalagmitami i stalaktytami. Są organy, drzewo i Maryja z Dzieciątkiem. Tak, krasnoludy z Śródziemia mogłyby tu zamieszkać i stworzyć swoje poddziemne królestwo. Tylko orków ponoć tam nie ma, są za to ślepe ryby, które żyją w podziemnej rzece i mamy okazję je zobaczyć!
Czołówka daje niewiele światła, więc robię zdjęcia na oślep, nie wiem co fotografuję, nie mam statywu, na monitorze aparatu mam okazję się przyjrzeć, gdzie my właściwie jesteśmy. Buty ślizgają się mokrej powierzchni, co chwilę przez nieuwagę zahaczam głową lub nogą o jakąś skałę, stopniowo przestaję myśleć, że jesteśmy gdzieś pod ziemią, poza zasięgiem komórek i w zasadzie bez żadnej asekuracji. Popadam w zachwyt nad krainą umiejscowioną gdzieś poza czasem i światem jaki znam. Aż żal się robi, gdy po dwóch godzinach wychodzimy na powierzchnię.