Tak naprawdę ten tytuł nie oznacza kimania na ulicy czy po rowach, żeby nie było ha ha, aczkolwiek ma  oddać ogólny klimat bujania się po  różnych miejscach i  oddania ich atmosfery. Generalnie taki tam swobodny przepływ myśli.

Po paru dniach tych gorących wrażeń wczorajszy wieczór spędziliśmy na smarowaniu się aloesem i leżeniu w hamakach. Niestety, albo i stety Jukatan o tej porze jest jedną wielką sauną i szybko można się strzaskać na mahoń, ale najpierw złapać na skórze akcent patriotyczny bieli i czerwieni, a czerwień niestety boli. W tym momencie dobrze robią międzynarodowe rozmowy oraz porady tubylców. Spośród międzynarodowej ekipy stacjonującej w hostelu Meksykanin Leo, po paru moich słowach zerwał szybko liść aloesu z pobliskiej doniczki, sprawnie rozdarł i miąższem natarł mi plecy. Szybka konkretna interwencja, dalej mogłem zalegać w hamaku. Co do naszego hostelu, to zebrała się tam fajna ekipa, Juval często dawał nam popisy kuchni Izraelskiej, a na nasz wyjazd przyrządził humus. Dostaliśmy namiary na parę fajnych miejsc. Polecamy Hostel La Cabana na tyłach dworca ADO w Tulum, niezła hip chata z energiczną i sympatyczną właścicielką, która douczała nas hiszpańskiego. Tak więc wieczorki mijały miło.

Jeżeli chodzi o street, to meksykański jest bardzo głośny, wdziera się wszędzie krzykiem sprzedawców lodów, słodyczy tudzież innego jedzenia, przerywany rykiem niesamowicie długich ciężarówek i muzyki dobiegającej ze sklepów knajp i przejeżdżających samochodów. Na dodatek zaczął się mundial, co owocuje głośnymi wiwatami z każdej knajpy sklepu czy biura. Niesamowita wylewność i otwartość. A wieczorem głośne śmiechy, krzyki, przedrzeźnianie się. Bycie Polakiem często powoduje uśmiech u rozmówcy i rozmowa schodzi na Jana Pawła II. Można też podłapać spontaniczne lekcje hiszpańskiego w przeróżnych miejscach, takich jak np. transport czy knajpka. Dziś sprzedawca opowiedział nam pół życia, łącznie z perypetiami ze swoją małżonką i epizodem w meksykańskim AA, a następnie zaprosił jutro z rana na śniadanie i konwersacje. Generalnie ludzie życzliwie są nastawieni do kogoś, kto próbuje mówić w ich języku. A Ania już się pokłóciła nawet z jednym taksówkarzem, który próbował nas wykiwać. Cwaniactwo niektórych przedstawicieli tej grupy zawodowej jest chyba uniwersalne dla całego świata.

Parę dni na ulicy przesyciło moje koszulki zapachem kurczaków, które są tu dostępne co parę metrów i o każdej porze. Smażą się w garkuchniach, na rożnach, patelniach i innych blachach. Dla odmiany zajadamy się owocami, guacamole i koktajlami lub lemoniadami owocowymi (Ania zakochała się w awokado, choć wcześniej go nie znosiła). Jak na razie mitem jest to, że meksykańskie jedzenie jest pikantne – dość mocno (ale smacznie) przyprawiają, prawdziwym hardcorem jest salsa z chili, którą podają osobno. Po łyżeczce tego sosu robi się tak pikantnie, że łzy płyną z oczu i pół litra wody nie jest w stanie ugasić pieczenia. Dla nas zabija to prawdziwy smak.

Tak więc sjesta, fiesta i bujana w hamaku.

tulum083

Ps: hamak to takie urządzenie, że nawet, jak pomyślisz, że chcesz coś zrobić, to zaraz się odechciewa i wydaje się to mało istotne.

Piotr