Hawana – miasto, które wzbudza wiele emocji, wobec których nie sposób pozostać obojętnym. Zachwyt, smutek, żal, fascynację i bezsilną złość. Zapada w pamięć, pewnie na zawsze. Kolonialna zabudowa popada w ruinę, sypią się tynki z niegdyś misternie zdobionych balkoników i gzymsów. Miejsca przeznaczone dla turystów, plac katedralny czy Plaza del Armas są zadbane, kamieniczki stojące przy nich odmalowane, a kelnerzy gorąco zachęcają do skorzystania z restauracji. I co nam się również bardzo podoba, nie dotarła tu wielka komercja – owszem, gdzieniegdzie sprzedają pamiątki, jednak miasto jest przestrzenią dla ludzi, a nie banków, wielkich korporacji, nie kłują w oczy ogromne witryny i podświetlane reklamy z logiem wielkich marek, nie ma McDonald’s a Coca colę można czasem uświadczyć w sklepach dewizowych i niektórych restauracjach. Na Kubie pije się refresco national – do wyboru cytrynowy, pomarańczowy, cola (wymienione wg subtelnego odczucia co do zawartości polepszaczy i aromatów chemicznych).

W trakcie obiadu kapela gra, a między stolikami para tańczy salsę – wszyscy począwszy od kelnera, przez orkiestrę, tancerkę i panią w toalecie oczekują napiwku. W tych restauracjach ciężko spotkać Kubańczyków, zwyczajnie, nie stać ich na to, jadają w mniej atrakcyjnych przybytkach, ze znaczenie uboższym menu. A nam jest niezręcznie. Ogromna niesprawiedliwość, że najbardziej reprezentacyjne punkty miasta, popularne niegdyś restauracje, hotele, dla przeciętnego Kubańczyka są niedostępne, podobnie jak towary, w sklepach, będących odpowiednikami naszych Pewexów. Jedzenie przestaje smakować, gdy pomyśli się, że typowa tutejsza rodzina nie może sobie na to pozwolić, a fakt, że tyle osób się wokół nas kręci, próbuje zabawić, po prostu krępuje. Obiad w restauracji dla turystów potrafi kosztować więcej niż to, co przeciętny Kubańczyk jest w stanie zarobić przez miesiąc.

katedra
katedra
Plac Katedralny
Plac Katedralny
Pamiętacie "Ojca chrzestnego"? Hotel Nacional - to tu w 1946 roku odbyło się największe w historii spotkanie włoskiej mafii
Pamiętacie „Ojca chrzestnego”? Hotel Nacional – to tu w 1946 roku odbyło się największe w historii spotkanie włoskiej mafii

Pod względem architektury miasto robi ogromne wrażenie, zamykam oczy i próbuję wyobrazić sobie jak mogło wyglądać 60 lat temu, przed rewolucją. Spójna zabudowa ułożonych w szachownicę uliczek, klasycystyczne i art-decowskie kamienice, niekiedy finezyjnie zdobione, mnogość balustradek, płaskorzeźb i balkoników, tarasów i dużych okien o drewnianych okiennicach, pozwalających schronić się przed prażącym słońcem. Przestronne place z barokową zabudową, tu i ówdzie mniejsze placyki, skwerki, parczki i fontanny, gdzie można posiedzieć w spokoju i cieniu. Piękne samochody, mnogość, kawiarni, kabaretów i reprezentacyjna promenada wzdłuż morza prowadząca do hoteli dla zamożnych przyjezdnych. Zapach cygar, dźwięki muzyki, śmiech tańczących par… Tego świata już nie ma… Zostały tylko samochody, coraz starsze i niekiedy malowane zwykłą farbą zamiast lakierem i pokazy dla turystów, a z budynków – świadków dawnej świetności miasta, w większości sypią się tynki i straszą przesłonięte dyktami okna.

Habana Vieja - część nie turystyczna
Habana Vieja – część nie turystyczna
To nie jest pustostan - Habana Vieja
To nie jest pustostan – Habana Vieja

Dzielnica Habana Vieja jest jednym z najgęściej zaludnionych obszarów w całej Ameryce Łacińskiej – ponad 70tyś osób żyje tu na 4,5km kwadratowych. Wystarczy skręcić w boczne uliczki, by zobaczyć biedę, dołującą, rozpaczliwą. Wielopokoleniowe rodziny żyjące w niewielkich mieszkankach, kobiety rozwieszające pranie i gotujące obiady w kamienicach wyglądających, jakby były przeznaczone do rozbiórki, przeraźliwie wychudzone psy, staruszków poskręcanych przez choroby i nieliczne, obskurne sklepiki, w których dominują puste półki. Każdego dnia zaczepia nas ze 20 osób (głownie starszych i schorowanych) prosząc o jedzenie, pieniądze, lekarstwa.

A jednak Hawana fascynuje, właśnie w tych bocznych uliczkach toczy się prawdziwe życie – ludzie siedzą razem, rozmawiają, reperują samochody, a wentylatory leniwie rozgarniają ciężkie powietrze. Muzyka gra wszędzie, młodzi tańczą, niekiedy całe rodziny siedzą wieczorem i śpiewają – dla siebie, szczerze, autentycznie. Czasem słychać wibrujący i mocny jak dzwon głos Afrokubanki, która rozwiesza pranie lub zamiata podwórze. Z każdego mieszkania dobiegają dźwięki. Grają i śpiewają dla siebie, nie dla napiwków.

Wieczorem po drugiej stronie zatoki, w restauracji w pobliżu fortecy La Cabana na tarasie z pięknym widokiem na miasto, przy sąsiednim stoliku toczy się rozmowa po angielsku i hiszpańsku, o ustroju politycznym, gospodarce, o dobrej drodze, którą podążały Rosja i Wenezuela, rozmowa w duchu „słuszną linię ma nasza partia”. Na stół wjeżdżają przystawki, owoce morza i drogie trunki, panowie w garniturach palą cygara. I toczą polityczne dysputy.

Miasto o zachodzie
Miasto o zachodzie

I w głowie tylko tłoczą się pytania jak to jest, że tak wielu ma tak niewiele? Dlaczego ludzie muszą żyć w warunkach, które urągają godności? Jak to możliwe, że w wypasionej restauracji jedni jedzą kolację, za cenę, której inni nie zarobią przez miesiąc pracując ciężko?

Aby zobaczyć więcej zdjęć zapraszamy do galerii poniżej