Nie planowaliśmy, że się tu znajdziemy, ale jakoś tak wyszło, że byliśmy całkiem blisko, a bilety na prom w ostatniej chwili znalazły się dla nas. Czy było warto?
Jeśli mielibyśmy określić Baja California w kilku słowach to najlepiej pasowałyby: piach, gorąco, kaktusy, skały i rajskie plaże. Woda we wszystkich odcieniach błękitu i turkusu, powietrze falujące od upału i jedna główna droga przez cały półwysep, która często przypomina nasze górskie drogi, niekiedy z brakami asfaltu. Wybraliśmy chyba najgorętszą z możliwych pór, o 8 rano pot leje się po tyłku, a gdy trafi się na pokój z klimatyzacją to, gdy ustawialiśmy na 24 stopnie, Ania miała wrażenie, że jest strasznie zimno.
Półwysep Kalifornijski zahipnotyzował nas widokami, ogromne, odludne przestrzenie, poprzecinane łańcuchami górskimi. Kaktusowe lasy niczym z westernów, fenomenalne zachody słońca i krystalicznie czysta woda w Morzu Corteza. Ciągnąca się kilometrami szosa, o niewielkim natężeniu ruchu przejeżdża przez pustkowia, niekiedy zbliżając się do plaż lub mija niewielkie miasteczka. Mekką turystów z USA są Los Cabos (podobno amerykańscy celebryci mają tam domy, a Keith Richards brał tam ślub), a w szczególności wysunięte najbardziej na południe półwyspu Cabo San Lucas. Jak się pewnie domyślacie, to miasto spodobało nam się najmniej. Koszmar! Hałaśliwe, absurdalnie drogie, z plażą zatłoczoną od Amerykanów i wszelkimi możliwymi wodnymi atrakcjami dla turystów. W zasadzie Cabo San Lucas, w niczym nie przypomina miasteczek meksykańskich, a i o tradycyjne jedzenie w przystępnej cenie jest trudno. Na ulicy co chwilę jesteśmy zaczepiani w języku angielskim przez sprzedawców, którzy bardzo chcą być cool. Dobijające jest to jak masowy przemysł turystyczny zabija klimat miejscowości, lecz niestety chyba jest na to popyt – widzieliśmy kolejne ogromne resortowe hotele w trakcie budowy.
Na szczęście Półwysep Kalifornijski jest tak duży, że każdy może znaleźć swoje miejsce. Dla nas najlepsze okazały się jak zwykle miasteczka, w których za wiele (lub nic) się nie dzieje. Czasem z jedną ulicą, jednym kościołem i 2 policjantami; czasem nieco większe, ale spokojne, gdzie mieszkańcy już po chwili cię kojarzą i spokojnie można z nimi zasiąść na ławce i pogadać. Dla Ani największą atrakcją turystyczną były stare katolickie misje, niewielkie kościółki, nie powalające swą urodą, ale malowniczo usytuowane. A dla Piotra plaaaaażeeeee – puste i z rozgrzanym piaskiem, małe zatoczki otoczone skałami, turkusowa woda i widoki na góry.
Tylko jak się dostać w te wszystkie fajne miejsca, jak się nie ma samochodu, a cena biletu autobusowego powoduje ból głowy?
Autostopem! Zdecydowaną większość naszej trasy przejechaliśmy w taki właśnie sposób. Okazało się to łatwiejsze niż myśleliśmy i z całą pewnością zabawniejsze niż siedzenie w klimatyzowanym autokarze. Doświadczenia mamy przeróżne od tirów, przez meksykańskie rodziny, europejskich turystów i jazdę na pace. Tylko samochodu wiozącego osły w przyczepie nie udało nam się złapać. Niekiedy wielogodzinne rozmowy w kabinie innym razem 2 godziny plackiem na pace (na wyraźną prośbę kierowcy, który chciał uniknąć mandatów od policji federalnej), a czasem z taką prędkością, że lepiej byłoby się położyć, żeby głowy nie urwało, ale niestety nie ma gdzie. Na finiszu satysfakcja murowana, a poznane postacie niekiedy mocno zaskakują, jak kapitan katamaranu, który palił trawkę i promował sportowy tryb życia; czy kierowca ciężarówki, który po godzinie rozmowy stwierdza, że ruszy kamperem w świat, po czym po chwili dodaje smutny: „chyba mi żona nie pozwoli”. Po standardowym wypytaniu o ilość dzieci i nasze profesje, nasi meksykańscy rozmówcy wszyscy jak jeden mąż zapewniają nas, że nie są uzależnieni, po czym narzekają na Amerykanów, skorumpowaną policję i kartele narkotykowe. Czasem są nawet skłonni postawić kolację, choć to my proponujemy, że zapłacimy. Innym razem poznaliśmy parę przesympatycznych Włochów, z którymi zrobiliśmy rajd po plażach i w zasadzie co parę dni na siebie wpadamy. Zatem brak samochodu nie był straszną przeszkodą, nie mniej wybierającym się sugerujemy własny środek transportu i przyjazd zimą.
Wylatujemy niebawem samolotem. A jak się dostaniemy na lotnisko? Stopem.
10 comments on Baja California Stopem
Filip Malinowski
Nie wytrzymam . Starałem się ze wszystkich sił cieszyć się waszą radościom ale teraz to przegieliście ! Czuje już tylko PALĄCĄ ZAZDROŚĆ !!!
Tam jest CUDOWNIE!!!!!
frikiafriki
Oj tam Filip, nie paląca zazdrość, ale palący piasek, asfalt, paki pick upów i coś pod 40 stopni. A woda w morzu nie zawsze chłodzi, tak jak i cień W Okoninie przyjaźniej tylko takich tacosów nie ma – Piotr
m.
A jak tam porównanie południa z północą? BTW planujecie być w okolicach Oaxaca/Chiapas?
frikiafriki
Hej! Właśnie jesteśmy w Oaxaca, ale to temat na osobny wpis. Jakieś porównanie na pewno się znajdzie, aczkolwiek Meksyk jest bardzo różnorodny i każdy stan jest inny.
m.
To jakbyście mieli jechać dalej na południe rozważcie:
https://en.wikipedia.org/wiki/Chamula
Kama
z tymi plażami i błękitnym basenem zdecydowanie przegieliście (zazdrość). U nas pochmurne niebo, 15`C, ja w spodniach od piżamy gotująca zupe, w tle piętrzą się gary do pozmywania. Jak ochłonę z tej zazdrości, to doczytam do końca…
Druga połowa mnie – ta mniej egoistyczna Was pozdrawia i ściska Pa
frikiafriki
Jak patrzymy na zdjęcia to też sobie zazdrościmy, ale momentami było naprawdę ciężko. Pozdrawiamy!
frikiafriki
dzięki M, wybierzemy sie tam
Jacki
Ale dajecie czadu, żyć nie umierać ziomale. Piękna i odważna przygoda życia, A zamulanie w domu i tylko praca.Właśnie zastanawialiśmy się, czy żyjecie czy wilki jakieś Was nie atakują.!!! Nam tylko pozostaje sanatorium w Muszynie. A może będą wysyłać chociaż na Kanary z ZUS.!!! Pozdrawiamy
frikiafriki
Bierz żone i kumpli i startujcie do sanatorium w Panamie tudzież Kostaryce (Tanie loty z Frankfurtu), to Was odwiedzimy Piotr