„Yo, men! How’re you doin’?” – rozlega się zza palmy stojącej przy piaszczystej drodze i pomimo, że słońce wali niemiłosiernie, a plecak ciąży, to jakoś na duszy robi się o wiele lżej, gdy słyszysz melodyjną barwę głosu, pełną luzu i przyjaznego nastawienia. Normalnie stary jesteś w Belize, aż chciałoby się powiedzieć: ,,Ziom, przykumaj te kocie ruchy. Take it easy and relax.” – bo taki mniej więcej ma przekaz mowa ciała i głos tegoż wesołego jegomościa stojącego z browarem pod palmą mimo wczesnej godziny. 

Z Elvisem, naszym gospodarzem w Hopkins
Z Elvisem, naszym gospodarzem w Hopkins

Uśmiechnięty  koleś z dredami zaczyna swój codzienny rytuał zagadywania każdego bez wyjątku. Nawet przechodzących nieznajomych pozdrowi, zapyta o samopoczucie i ucieszy się, że zdecydowali się odwiedzić Belize. Rzeczywistego luzu naprawdę nie brakuje tu nikomu, nie tylko Garifuna są wyluzowani, dla przykładu Chińczycy bez żenady palą papierosy, siedząc na kasie i wydając resztę w swoich sklepach, żartując sobie przy tym.  Wręcz nie sposób odmówić rozmowy, jeżeli posiadacie choć minimalną dozę otwartości.  To, co było dla nas przyjemnym zaskoczeniem  przy wymianach słownych, to fakt, że nigdy żaden z nich nie chciał wyrwać od nas kasy, czy namówić koniecznie na cokolwiek. A więc Don’t worry, be happy’’, że tak zacznę relację z Belize.

Hopkins
Hopkins

Belize – malutki kraj nad Morzem Karaibskim, bajkowa kraina wiecznie uśmiechniętych ludzi i powalającej przyrody. Kraj nie przestaje nas zaskakiwać każdego dnia. Chociażby sama stolica – zapadła, 16tysięczna mieścina, w której nie ma absolutnie nic ciekawego i sprawia wrażenie jakiegoś groteskowego żartu, nawet Belizyjczycy się z tego śmieją.  Populacja kraju to raptem 300tyś osób, które tworzą barwną mieszankę kultur: Garifuna, Majowie, Kreole, Azjaci, Europejczycy i Menonici. Każda z tych grup jest odmienna wyznaniowo, ma swój język, co wcale nie przeszkadza im koegzystować. We wsiach i miasteczkach widać  wiele kościołów: katolickie, baptystów, metodystów, Adwentystów Dnia Siódmego czy Świadków Jehowy. Majowie, podobnie jak w Gwatemali czy Meksyku, kultywują dawne obrzędy, przeplatając je z religią chrześcijańską. A Mennonici, podobni nieco do Amiszów, żyją w swoich enklawach i czasem można spotkać ich, gdy bryczką, zaprzęgniętą w dwa konie, jadą sprzedać produkty ze swoich farm.

mennonita na targu w San Ignacio
Mennonici na targu w San Ignacio

Raz widzieliśmy całą rodzinę, ubraną jakby ich żywcem wyciągnięto z okolic XVII – XVIII wieku. Panowie w kapeluszach, spodiach, obowiązkowo broda i szelki, a panie i dziewczęta w długich sukniach z ciemnego sukna i oczywiście z długim rękawem i czepkach z budką na głowie. Dość groteskowo wyglądali pośród ludzi w krótkich spodenkach i podkoszulkach, ale, jak nam to wyjaśnił znajomy, Mennonici się nikogo nie czepiają, więc nikt nie czepia się ich, a że do tego są bardzo pracowici, to większość produktów rolnych w Belize pochodzi z ich farm. W ogóle podejście do pracy, to ciekawe zagadnienie w tym kraju. Chcesz to pracujesz, nie to nie, jak potrzebujesz kasy, to szukasz sobie zajęcia (łowisz ryby, pleciesz warkoczyki, uczysz gry na bębnie), a potem odpoczywasz.

Chiński sklep
Chiński sklep

Może dlatego niemal cały handel w kraju należy do Chinczyków i innych azjatyckich nacji – oni są bardziej pracowici, ich sklepy są otwarte codziennie, niemal od rana do nocy i nie raz uratowały nam życie, gdy okazało się, że wszystko inne jest zamknięte, bo jest niedziela, albo jest gorąco, albo właściciel gdzieś sobie poszedł i nie wiadomo kiedy wróci. Majów za to częściej można spotkać przy robotach drogowych albo przy uprawach. Pozostaje też grupa ludzi, która całkiem otwartym tekstem mówi, że szmuglowała narkotyki albo broń z Salwadoru, Gwatemali lub Hondurasu, ale zerwali z tym procederem, bo przestali palić crack. Taka otwartość nas powaliła – do tej pory narkotyki zawsze były tematem tabu, jeśli nie liczyć młodych facetów konspiracyjnym szeptem pytających czy coś chcemy; a tu nie dość, że palą trawkę na ulicach, to po półgodzinnej znajomości opowiadają o swej karierze przemytniczej.

Na szczycie piramidy
Na szczycie piramidy

Może ta otwartość sprawia, że kraj ten jest wyjątkowo łatwy do jazdy autostopem. W naszym wypadku zabierał nas najpóźniej trzeci przejeżdżający samochód. Jeżeli jesteś przyzwyczajony do pięknych miast i dróg, sprawnej infrastruktury  to zapomnij o tym w Belize. Autobusy kursują tylko na głównej trasie w miarę regularnie, do wielu miejsc nie dojeżdżają wcale, żeby było śmieszniej, nie mogą być przeładowane. A obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy i na nic zda się komitet kolejkowy, czekasz kolejną godzinę. Aby uniknąć frustracji, że po raz kolejny wysiudano nas z kolejki przerzuciliśmy się na stopa i chodzenie pieszo i to był strzał w dziesiątkę – podróż minęła albo na wesołych pogawędkach albo na spokojnym podziwianiu przyrody. Obecnie trwa budowa południowej autostrady (nazwa na wyrost, chociaż, gdy porównać z pozostałymi wertepami…), która mija parę indiańskich wiosek bez prądu i wiedzie do granicy z Gwatemalą. Bajer polega na tym, że nie ma tam przejścia granicznego oficjalnego, ale wszyscy wiedzą, że tam się jeździ zakupić tanie papierosy i alkohol z kontabandy, hurtowe ilości gwatemalskiej kawy i pewnie parę innych (nielegalnych) rzeczy, więc dobra droga się przyda.

Droga do nielegalnego przejścia Gwatemali
Droga do nielegalnego przejścia Gwatemali

No i przyroda! Jest pięknie, niemal połowa kraju to parki narodowe, deszczowe lasy, bujna zieleń, krystalicznie czyste rzeki, kaskady wodne i jaskinie, a jeśli Ci mało, to druga co do wielkości rafa koralowa na świecie. Jesteśmy zachwyceni, gdy okazuje się, że nie tak trudno mieć wodospad z pólkiem do pływania na wyłączność i relaksować się w przyjemnie chłodnej wodzie przy śpiewie ptaków. Kraj jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych, jakie widzieliśmy kiedykolwiek.

Bujna roślinność lasow deszczowych
Bujna roślinność lasow deszczowych
Wodospad na Rio Blanco
Wodospad na Rio Blanco

Gdy błotnistą drogą po wizycie w parku wracamy do asfaltów ki, mija nas jadący na rowerze Maj, zwolnił tempo jazdy, żeby pogadać i mówi: „Kocham mój kraj. Co z tego ze daleko i nie ma dobrej drogi, zobacz jak tu pięknie!” I za to kochamy Belize, bo nawet facet, który powinien być zmęczony po pracy i pędzić tym rowerem do żony zawsze znajdzie chwilkę, aby pogawędzić.

Taki basen na wyłączność
Taki basen na wyłączność

Zapraszamy do galerii: